Następną rzeczą która sprawiła że ten początek był trudniejszy, było to że nie było ze mną Helci. Mimo że na lekcjach i tak trzeba sobie radzić samemu, to takie wsparcie siostrzane jest niezwykle cenne. Wiadomo że nie jest się w tym wszystkim samemu, że można razem spędzić przerwę, czy w razie czego się o coś zapytać.
Szkoła zaczęła się w połowie września - co było bardzo miłą niespodzianką, bo spodziewałam się normalnego rozpoczęcia roku z początkiem września. Pierwszy raz poszłam do szkoły już na samo rozpoczęcie (bo Tato już wcześniej załatwił sprawy rekrutacji). Przyszłam trochę wcześniej żeby się zorientować, co, gdzie i jak. Kiedy weszłam do budynku i poszłam do sekretariatu, nauczycielka od razu spytała czy to ja jestem Magda, i powiedziała że za chwilę do mnie przyjdzie. Okazało się że była to koordynatorka liceum, z którą Tato już wcześniej rozmawiał. Była bardzo sympatyczna i od razu zaprowadziła mnie do sali w której miało się odbyć rozpoczęcie roku szkolnego. Nauczycielka była naprawdę przemiła. Jako że było jeszcze trochę czasu to poopowiadała mi o tym jak rozpoczęcie będzie wyglądać i co się będzie po kolei działo. Co chwilę powtarzała, żebym się niczym nie martwiła, i że ona w razie czego może pomóc. Następnie przedstawiła mnie trzem nauczycielom. To co w tym momencie było zabawne, to że ja byłam przekonana że jedna z osób która tam stała to uczennica. Później okazało się że to moja nauczycielka od j. francuskiego. Ona i moja wychowawczyni chyba zauważyły moje zdenerwowanie i też bardzo sympatycznie mnie wspierały i oferowały pomoc. :)
Kiedy wszyscy uczniowie już się zeszli, po krótkim wprowadzeniu, wychowawcy wzięli swoje klasy i poszliśmy do sal. No właśnie, nareszcie mam własną salę, w której mam prawie wszystkie lekcje, i nie trzeba się co każdą lekcję przenosić :D.
W między czasie kilka dziewczyn do mnie podeszło, spytały się skąd jestem i chwilę pogadałyśmy. To co mnie ujęło to jak sympatyczni i otwarci Ci wszyscy ludzie byli.
Wychowawczyni rozdała nam plany lekcji i listę książek do kupienia, i mogliśmy iść do domu. Kiedy po lekcji jeszcze chwilę zostałam, żeby dopytać nauczycielkę o książki, parę osób zostało, żeby na mnie poczekać i w razie czego w czymś pomóc.
Po tym pierwszym dniu byłam naprawdę zachwycona. Wiadomo że mimo wszystko zestresowana byłam jak nigdy, ale ich sympatia naprawdę mnie zaskoczyła. Szczególnie dlatego, że jakkolwiek w Halifaxie nauczyciele byli pomocni, tak tamtejsi uczniowie w ogóle nie byli zainteresowani jakimkolwiek kontaktem, nie mówiąc o tym żeby samemu podejść, zaczepić i porozmawiać. A tutaj to chyba norma. Zastanawia mnie czy to dlatego, że imigrantów w Kanadzie jest znacznie więcej - i nowe osoby nie są już dla nich takie interesujące, czy może jest to kwestia kultury.
Inna ciekawa rzecz, która za każdym razem mnie trochę dziwi, to brak 'porządnego' rozpoczęcia roku szkolnego i w Kanadzie i w Kraju Basków. W Polsce zarówno w podstawówce jak i w gimnazjum, każdego roku rozpoczęcie roku trwało dość długo, były przemowy dyrekcji no i oczywiście wszyscy ubrani byli na galowo. Tutaj tego nie ma :)