poniedziałek, 4 lipca 2016

Plaża, San Sebastián i nowe wrażenia

Drugiego dnia rano, rodzice poszli oglądać mieszkanie do wynajmu o 10.00 rano. Ja i Helcia wstałyśmy około 11, a Franek spał do 12. Udało nam się trochę posprzątać, mimo ze to nie takie proste mając tyle walizek i małą powierzchnię :). Pogoda za oknem była jeszcze gorsza niż poprzedniego dnia. 18 stopni i deszcz. To się nazywa ironia, wyjechać z cieplej Kanady do zimnej Hiszpanii.

Rodzice wrócili około 15. z zakupami. I tu bardzo miłe wiadomości dla nas, czyli sklepy są lepsze niż w Kanadzie, i podobniejsze do tych w Polsce. Oznacza to większy wybór i bardziej znane marki. Z myślą o mnie rodzice kupili sery pleśniowe. :D W smaku dość podobne do tych z Polski, ale za to dużo, dużo tańsze. Kupili też chleb!!! Prawdziwy chleb, więc to następna cudna wiadomość. Już nie taki puchaty jak w Kanadzie i paroma kromkami faktycznie można się najeść! Generalnie same dobre wiadomości.

Kiedy już zajęliśmy się zakupami, zrobiliśmy obiad i jeszcze raz porządek postanowiliśmy pójść na plażę. Raczej bez nadziei na kąpanie się, bo pogoda piękna nie była ale przynajmniej żeby zobaczyć jak to wygląda. Po drodze oczywiście trochę się pogubiliśmy więc zamiast w 20 minut, szliśmy około godziny.

Miasto miło nas oczywiście zaskakiwało, i nadal wszystko porównywaliśmy do Kanady. Knajpki wyglądały pięknie, ulice ciaśniejsze i jakieś przyjemniejsze. Ale co też ciekawego zauważyła Mama, to że tak jak w Halifaxie wszystko robione było z drewna, tutaj przeważa kamień. Przeróżne murki, schodki, mostki wszystko wykonane z kamienia. Plaża przepiękna. Oczywiście piaszczysta - co też ucieszyło nas po kamienistych kanadyjskich plażach. Na dodatek otocznona pięknymi zabudowaniami, zameczkami, kamiennicami. Wszystko pięknie wyglądało.
Na plaży byliśmy około 20:00 i ludzi było niewielu. Po zastanowieniu, część z nas postanowiła się wykąpać. Fale były duże - więc było zabawnie. Na plaży jednak długo nie siedzieliśmy bo było jednak trochę zimno.

- - -

Następnego dnia była niedziela. Dzięki M. (jednak okazało się że nie jest Polką, tylko po prostu umie pięknie mówić po Polsku!) umówiliśmy się też z polską rodziną mieszkającą tu w San Sebastián. Mieliśmy się spotkać po Mszy Św. Kiedy przyszliśmy do kościoła, oni już tam byli. Bardzo miło zaskoczyło mnie (i tu znowu inaczej niż w Kanadzie), że ludzie byli pięknie poubierani. Strasznie to cieszy ;). Z polską rodziną bardzo miło się rozmawiało, fantastyczni ludzie! Przy okazji dowiedzieliśmy się trochę przydatnych rzeczy.

W niedzielę wieczorem wybraliśmy się znowu na plażę. Tym razem jednak był cieplej - około 20-parę stopni. I na plaży był dziki tłum. Dosłownie. Ręcznik obok ręcznika. Udało nam się znaleźć miejsce,  gdzie było trochę luźniej. Zostawiłam rzeczy z Helcią i Mamą i poszłam się kąpać. Fale były jeszcze lepsze niż poprzedniego dnia. Ogromne i miejscami naprawdę przerażające. Najśmieszniej jest w momencie, kiedy jest tak duża fala, że nie widzę Taty który płynie paręnaście metrów przede mną. Po paru podtopieniach się ogarnęłam że chyba lepiej jest jednak zanurkować jak idzie fala i dalej już było całkiem spoko. Ale naprawdę zabawa przecudowna. Po chyba pół godzinie pływania postanowiłam wracać. Na plaży nie mogłam znaleźć Helci i Mamy, po czym zgubiłam też Tatę. Zrobiło się ciekawie ;) tym bardziej że soczewki mi się skończyły jakieś 2 tygodnie temu, więc noszę okulary, przez które słabo widzę. Po chyba 15 minutach stania i wypatrywania Mamy, to ona mnie znalazła. Wyjaśniło się dlaczego miejsce w którym się usadowiliśmy było trochę bardziej puste. Przy trochę większej fali, miejsce zalało... Czyli nasze rzeczy były całe mokre i w piasku. Ale nie wszystkie, tylko te których dziewczyny nie zdążyły zabrać :). Na całe szczęście iPod, który był w zalanym plecaku, jakoś cudem przeżył.
Ponieważ na plaży kompletnie nie było miejsca (przypływ robił swoje), siedzieliśmy na ławce dalej od plaży. Mi przez pływanie na falach było strasznie niedobrze i zimno. Niestety mój ręcznik był zalany. Ale udało się to wszystko ogarnąć. Potem poopalaliśmy się jeszcze trochę.


W końcu wróciliśmy do domu. I poszliśmy spać. No i rano obudziłam się  chora... Gorzej być nie mogło :( No więc teraz cały dzień leżę w domu, zamiast zwiedzać miasto. A pogoda wydaje się być dzisiaj ładna.


sobota, 2 lipca 2016

Pierwsze wrażenia z pobytu w Kraju Basków

Pierwsze doświadczenia tutaj, w Kraju Basków odnosimy do tego co przeżyliśmy w Kanadzie - przynajmniej w większości.


Przelot mieliśmy super zaplanowany, bo lecieliśmy głownie nocą, a do San Sebastián dojechaliśmy planowo o godzinie 13. Pierwszą różnicą było to że na tym lotnisku czekali na nas znajomi Taty. Dwójka Pan P. I Pani S. Oboje ze swoimi samochodami. To co nas bardzo miło zaskoczyło i było ogromnie przyjemne to ich poczucie humoru. To było niesamowicie miłe pomimo naszego zmęczenia podróżą. Państwo P. I S. od razu przywitali się z nami zgodnie z ich zwyczajem - całując w dwa policzki. Od razu nam to wytłumaczyli i zapytali jak to wygląda w Polsce.
W końcu wpakowaliśmy sie w ich dwa samochody i pojechaliśmy z lotniska w Bilbao do San Sebastián. Droga trwała ponad godzinę. Ja po 15 minutach rozmawiania z S. wymiękłam i zasnęłam :). Zdążyłam się tylko dowiedzieć że pogoda którą zastaliśmy - czyli ciepło ale pochmurno to standard i że słońce rzadko tu widać ;(.

Kiedy po godzinie sie obudziłam to byliśmy już prawie na miejscu, czyli dojeżdżaliśmy do mieszkania, które zorganizowała dla nas tymczasowo Polka M. mieszkająca już w Kraju Basków od dawna. Mieszkanie należy do znajomej przyjaciółki M.! A my znamy M. dzięki naszej znajomej od nie dawna. Czyli tak naprawdę ktoś obcy pożyczył nam mieszkanie w czasie wyjazdu na wakacje.
M pomogła nam wnieść walizki i wszystkie tobołki do mieszkania, a kiedy S i P już pojechali my zaczęliśmy oglądać mieszkanie. To co najbardziej nas ucieszyło to ogromny balkon na długość całego mieszkania :) i następny miły akcent ze strony nas goszczącej M czyli 3 siaty z zakupami dla nas, w przeciwieństwie do paru bananów którymi przywitano nas w Halifaxie tutaj było wszystko od chleba po melon i ciasteczka (o smaku bardziej zbliżonym do Polskich). M. była niesamowicie pomocna, od razu pomogła Tatcie z telefonem i umówiła nas na spotkanie z agencją mieszkaniową następnego dnia w sprawie jednego mieszkania. M razem z mężem posiedzieli jeszcze sporo i pomagali ile mogli :).
Ja juz kompletnie podałam ze zmęczenia, więc po hiszpańsku nawet nie próbowałam mówić, ale na całe szczęście wszyscy umieli j. angielski.

Kiedy zostaliśmy juz sami, wykąpaliśmy się, zjedliśmy i trochę ogarnęliśny dom, wszyscy położyliśmy się spać :). Była 19.

A dzisiaj rodzice poszli już na spotkanie z agencją, a Helcia i Franek jeszcze śpią. Na zewnątrz pada :/.